Retro-popowa rewolucja trwa. Od kilku lat na światowych listach przebojów królują piosenki zakorzenione w szalonych latach 60., a wokalistki jak (świętej pamięci) Amy Winehouse, Duffy czy Adele nie tylko zgrabnie inspirują się repertuarem sprzed dekad, ale też pokazują, że nie trzeba wspomagać się ogromnym technicznym zapleczem, żeby pokazać talent w całej okazałości. Tymczasem w Polsce... posucha. Naszą scenę muzyczną ratuje chyba wyłącznie Ania Dąbrowska – ale uwaga, bo oto w niebanalnym stylu na estradę wkracza Ania Rusowicz, która za punkt honoru postawiła sobie powrót do korzeni i właśnie zadebiutowała vintage'owym albumem "Mój Big-Bit".
Córka legend polskiej estrady – Ady Rusowicz i Wojciecha Kordy – dotąd udzielała się wokalnie w nieco innych muzycznych gatunkach (w grającej r'n'b formacji Dezire i pop-rockowej Ika), ale zaśpiewała także na ostatnim krążku Czarno-Czarnych. W końcu też przyszedł czas na debiut pod własnym nazwiskiem. I choć doświadczenie uczy, że dzieci sławnych rodziców zaczynające karierę na własny rachunek przeważnie próbują odciąć się od dorobku mam i ojców, Rusowicz idzie pod prąd. "Mój Big-Bit" bowiem w połowie składa się z coverów piosenek śpiewanych niegdyś przez jej matkę, a do tego w całości jest utrzymany w stylu Mocnego Uderzenia. Trudno o bardziej ryzykowny start, jednak szybko okazuje się, że mimo mocnego zakorzenienia w twórczości rodziców, debiut Ani jest stanowczą deklaracją niepodległości.
"Dzięki tej płycie mam możliwość przypomnieć osobę mojej Mamy i jej cudowne piosenki, które skutecznie próbował zamazać czas. Mam też szansę pokazać, co mi w duszy gra, co otrzymałam w genach" - pisze Rusowicz we wkładce albumu. Od pierwszych sekund po wciśnięciu "play" słychać, że to szczera deklaracja. Już otwierająca "Mój Big-Bit" ballada z repertuaru Ady Rusowicz "Czekałam na ciebie tysiąc lat" pokazuje, że wbrew pozorom polska odmiana rock and rolla ma wiele wspólnego ze dzisiejszym popem inspirowanym brzmieniem lat 60. - i to właśnie dlatego, że Ania z zespołem nie próbują udziwniać i na siłę "uwspółcześniać" aranżacji. Big-bit pozostał big-bitem i okazuje się, że przeboje sprzed niemal pięciu dekad brzmią świeżo i niosą ze sobą niemal punkową energię – jak znakomita wersja "Za daleko mieszkasz miły", która mogłaby się znaleźć w repertuarze zespołów spod znaku New Rock Revolution. Z kolei "Nie pukaj do moich drzwi" czy "Duży błąd" dobitnie pokazują moc wokalu Ani, który miejscami brzmi łudząco podobnie do głosu jej słynnej mamy. Zamykający album "Opuszczony dom", słusznie przywodzący na myśl piosenki The Animals, przypomina, że przed laty nad Wisłą psychodeliczne i progresywne granie miało się bardzo dobrze.
Oprócz coverów piosenek mamy Rusowicz umieściła na "Moim Big-Bicie" także sześć autorskich utworów. Choć można było mieć wątpliwości, jak w towarzystwie starych szlagierów sprawdzą się te nowe, współczesne, to jednak wszelkie obawy mijają choćby po usłyszeniu singlowej "Ślepej miłości". Aż trudno uwierzyć, że ta zanurzona po ostatnie akordy w latach 60. piosenka powstała w XXI wieku – i że brzmi tak fantastycznie. Kapitalny (i zdecydowanie za krótki!) duet ze wspomnianą gwiazdą retro-popu Anią Dąbrowską ("Babskie Gad-Anie")wydobywa z niewinnego big-bitowego brzmienia wszystko, co seksowne, a mocne wejście dęciaków wprowadza klimat jak z filmów o Jamesie Bondzie. Znakomicie wypadają też pozytywne "Przyjdź" i progresywny, najbardziej garażowy w całym zestawie "Stróże świateł". Słowem – choć piosenki na "Moim Big-Bicie" często dzieli 40 lub nawet więcej lat, brzmią niesłychanie spójnie, mocno i współcześnie. Wielkie brawa należą się tu nie tylko samej Ani, ale i całemu zespołowi, który pracował nad charakterem jej debiutanckiego krążka.
"Mój Big-Bit" Ani Rusowicz uświadamia, jak piorunujące wrażenie przed laty musiały robić przeboje Niebiesko-Czarnych i jak bardzo dziś w Polsce brakuje dobrych piosenek z sensownym tekstem i wpadającą w ucho melodią. Zamiast jednak sarkać na kondycję rodzimej muzyki, trzeba sięgnąć po debiut Rusowicz – bo to płyta zwiastująca narodziny prawdziwego objawienia naszej sceny. Dwanaście niespotykanie dobrych piosenek, które, choć utrzymane w klimacie retro, przypominają, że mieliśmy – i mamy – nad Wisłą porządnego rock and rolla i nie możemy o tym zapominać. Niech fruwają marynary!
http://www.youtube.com/watch?v=Y6SL6gFd1Pw&feature=related
iza13
wielki plus dla Anny Rusowicz! Fajnie, że znalazła się w Polsce wokalistka, która nie obawia sie powrotu do korzeni:) myślę, że jej kariera może potoczyć się dzięki temu bardzo ciekawie:)
OdpowiedzUsuńiza13